Matka siada na swoim ulubionym fotelu i
próbuje się pozbierać. Stoję zdezorientowana, po czym szybko podbiegam do niej,
ładuję jej się na kolana i przytulam do mokrego od łez maminego policzka.
Próbuję ją pocieszyć, nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje.
- Mamusiu… - szeptam.
- Będzie dobrze… - mówi z czerwonymi od
płaczu oczami.
Biały człowiek podchodzi do mnie bliżej,
całkowicie nie wiem, o co chodzi.
- Musisz z nimi iść... - odzywa się nagle
tato, a ja wpadam w płacz.
- Będzie dobrze… - krzyczy moja mama, sama
wątpiąc w to, co mówi. - Kocham cię Syden.
Wtem strażnik chwyta mnie za ramię, a ja
swoją długą, chudą nóżką kopię go w nogę.
Wcześniej siedział cicho, jednak teraz mówi:
- W Edenie będzie ci… - mój szloch przerywa
jego słowa.
Jeszcze mocniej przytulam się do szyi
kobiety, a człowiek w białym kombinezonie próbuję mnie odciągnąć.
- Musimy iść.
- Choćby nie wiem co się działo, pamiętaj że
cię kocham Syden… - kobieta szepcze mi do ucha, a strażnik odciąga od mamy.
Ciągnie mnie za rękę do wyjścia, a ja
wyciągam dłoń w stronę rodziców, jakbym chciała ich złapać. Idę tyłem i
wpatruję się w płaczącą kobietę, której właśnie odbierane jest dziecko, wtuloną
w ramię mego ojca, który ze łzami w oczach patrzy na mnie bezradnie. Wychodzimy
na zewnątrz, gdzie czeka nasz pojazd, mam nim pojechać do całkiem mi dotychczas
nie znanego miejsca, z ludźmi, których nie znam. Rodzice wychodzą przez drzwi i
stoją na progu, aby zapewne ostatni raz mi pomachać. Na samą myśl płaczę jeszcze
mocniej i swoimi dziecięcymi piąstkami lekko, jednak z ogromną złością i
rozpaczą, biję w rękę Strażnika Równości.
Zapieram się nogami, po czym biegnę w stronę
mamy i taty. Biała osoba przez przypadek puszcza moją rękę ze swych silnych
dłoni, a ja gnam do rodziców. Przytulam się do nich, mając przeczucie, że widzę
ich ostatni raz i że ostatni raz mogę wtulić się w miłą matczyną sukienkę, lub
poczuć mocne objęcie mego ojca.
Mama kuca przy mnie, wkłada mój blond kosmyk
włosów za ucho i mocno mnie przytula, po czym mówi:
- Idź skarbie.
Człowiek z tak zwanego Edenu podchodzi do
mnie i znowu łapię mą dłoń. Wpatruję się w rodziców i czuję jak mała, ale
najbardziej szczera, jaka tylko może być łezka spływa po moim policzku.
Strażnik łapie mnie i wsadza na motor, a ja
poddaję się jego czynnościom, ponieważ jestem tak bardzo wpatrzona w ludzi,
którzy tak długo się mną opiekowali, a teraz przychodzą jacyś ludzie i tak po
prostu mam z nimi pójść.
Osoba w białym kostiumie siada na środek
transportu, i nagle ruszamy. Unosimy się w górze, a ja widzę jak rodzice stają
się coraz mniejsi. Ruszamy do przodu, a mama i tato oddalają się, teraz widzę
ich jakby zza mgły. Nagle całkowicie znika mi sprzed oczu ich obraz, po czym
znowu wpadam w szloch. Otwieram buzię i wydaję z siebie okropne jęki.
Zaraz jednak mój płacz przerywa głos
Strażnika Równości, a ja na chwilę cichnę.
- W Edenie będzie ci lepiej - mówi. - Nasz
świat to świat równości, nie ma tam biedy, ani głodu, nie ma wojen - mówi z
dumą ten, który wcześniej prawie w ogóle nie mówił, prawdę mówiąc myślałam, że
nie wolno im się odzywać. - Od teraz tam będziesz żyła… - zaraz przerywam mu
głośnym jękiem, po chwili do wycia jak wilk do księżyca dodaję jeszcze
uderzanie nóżkami o motor.
Przelatujemy przez ogromny mur, którego nie
jest w stanie przekroczyć nikt ze świata, w którym zostali moi bliscy. Patrzę na obie strony muru. Po jednej widzę
piękną zieleń, brak wojen i jeden bardzo duży, zadbany budynek. Po drugiej
widać głód i biedę, ludzi, którzy chodzą w podartych ubraniach i tych, którzy
żebrzą, o chociaż kawałeczek chleba. Wiedzę budynki, jedne lepiej zadbane,
drugie gorzej. Moje rozmyślania przerywa męski głos.
- Tu będzie twój nowy dom… - mówi - W
Edenie, Świecie Równości - mówi jeszcze głośniej i z taką dumą w głosie.
Oglądam się znowu do tyłu i widzę jak mur
się oddala, a z nim mój cały dotychczasowy świat, wszystko co udało mi się
osiągnąć, i to co dalej nie do końca mi wychodziło. Wszystko nagle się rozmywa,
a przed moim oczami jest pustka. Ogarnia mnie wielki lęk. Strach paraliżuje
moje nogi i ręce, i nagle zaczynam czuć moją bezwładność. Czuję się jakby ktoś w
dzieciństwie pozabierał mi wszystkie zabawki, jakby zabrał ciepłe łóżko i
ciepłą kołderkę. Doznaję takiego uczucia jak małe dziecko, które zaraz
najnormalniej w świecie ma zacząć głośno płakać, jednak teraz nikt nie odda
moich zabawek, nikt się nade mną nie zlituje, jak nad małym człowieczkiem,
który jest całkiem nie winny. Jestem jeszcze dzieckiem, ale nie bobaskiem, mam
dziesięć lat.
Dopiero teraz do mnie dociera co tak
naprawdę się dzieje. To nie jest zabawa w chowanego, mój tato się chowa, a
zaraz ja go znajduję, to nie jest jak zabawa w milczenie, że moja mama najpierw
się nie odzywa, ale potem żeby dać mi szanse udaje, że nie może wytrzymać.
Teraz ani mój tato nie wyskoczy zza któregoś drzewa, ani moja mama nie odezwie
się do mnie. Czuję tak ogromny smutek, że nie jestem w stanie tego opisać,
czuję lęk przez który nie mogę nawet płakać.
Może i w nowym świecie jest dobrze, ale na
pewno nie tak dobrze jak u mamy, na pewno nie tak dobrze jak na kolanach u
taty. Teraz nic nie będzie takie samo.
Odczuwam jak nasz motor opada na dół. Zerkam
do przodu, a przede mną widzę ogromny budynek. Pojazd staje na ziemi, a jego
kierowca zeskakuje z pokładu. Podchodzi do mnie i ściąga mnie na ziemię.
Nareszcie staję na trawie i czuję jak moje nogi trzęsą się ze strachu.
Strażnik chwyta mnie za rękę i oboje idziemy
w stronę obiektu. Idziemy w wielkiej ciszy. Przypatruję się wielkiej budowli.
Wchodzimy do środka przez olbrzymie, masywne
wrota. Mężczyzna prowadzi mnie do jakiejś sali. Jest to Sala Spotkań.
- Tu masz poczekać - mówi do mnie człowiek,
z którym tu przyjechałam.
Kiwam potakująco głową.
- Ale… na co? - pytam cicho.
- Na swojego opiekuna, to on będzie się od
teraz tobą zajmować, rozumiesz? - na odpowiedź znowu kiwam głową.
Spoglądam na wielką salę, w której siedzą
inne dzieci, w takim samym wieku jak ja, również czekają. Ściany tego ogromnego
pomieszczenia pomalowane są na biało. Na sklepieniu widać różne ozdoby, a na
środku zawieszony jest piękny, duży żyrandol.
Moje nogi
postawione są na białej, marmurowej, lśniącej się podłodze. W sali stoją cztery
także marmurowe kolumny. Całe pomieszczenie podzielone jest na cztery sektory,
my siedzimy w sektorze A. W każdym sektorze jest dziesięć siedzeń, mój numer to
2. Obejmuję wzrokiem całą salę. Widzę w niej bezradne dzieci, które nie mają
pojęcia co się dzieje.
Znowu mam ochotę, aby płakać, lecz widząc,
iż Strażnik Równości wstaje, więc na chwilę powstrzymuję się od szlochu. W
naszym kierunku zbliża się pewna dziewczyna razem z jakimś mężczyzną. Najpierw
dziewczyna kręci się po sali, ale mężczyzna przywraca ją do porządku i idą do sektoru,
w którym my się znajdujemy. Są już coraz bliżej, aż w końcu stają przy
strażniku.
Zasłaniam sobie rękami twarz, chcę o tym
wszystkim jak najszybciej zapomnieć. Chcę aby to był tylko koszmar, chcę wrócić
do domu! Mężczyzna szepcze coś do ucha dziewczyny, a ona kuca przy mnie i
kładzie swe ręce na moich kolanach. Zabieram ręce z twarzy, ale głowę nadal mam
opuszczoną.
- Witaj - mówi dziewczyna miłym a zarazem
suchym głosem.
Mężczyzna ze strażnikiem odchodzą. Teraz
zostałam jedynie z tą dziewczyną. Jest to nastolatka o blond, włosach za
ramiona i lazurowych niczym woda w oceanie oczach.
- Jestem Hadlee - dziewczyna wymawia swoje
imię jakby z nutą obrzydzenia. - Od teraz będę twoją nową opiekunką, co prawda
sądziłam, iż do opieki dostanę jakiegoś chłopca, jednak chyba chłopców im
zabrakło - uśmiecham się lekko. - Jak masz na imię? - pyta.
- Jestem Sy… - chwilę zastanawiam się co
powiedzieć. - Syden.
-A więc Syden, witaj w Edenie - mówi
zmartwiona, a ja odnoszę wrażenie, że zaraz wybuchnę płaczem i czuję jak jedna
łza płynie po policzku. Dziewczyna przeciera swoją ręką mój policzek i mówi:
- Nie płacz, będzie… - nagle milknie, jakby
coś sobie uświadomiła. Patrzę na jej puste spojrzenie i smutne oczy. Ona
opuszcza głowę, a po chwili znowu ją podnosi. - Wiesz co… Chodźmy już -
uśmiecha się krzywo.
Idziemy w stronę wielkich wrót, a dookoła
nas znajdują się dzieci w moim wieku, które również trafiły do tej jednej
wielkiej klatki.
- Po co tu jestem i kiedy to się skończy?
Kiedy wrócę tam gdzie moje miejsce? Mam nadzieję że zdążę na obiad. - mówię
nieco odważniej i spoglądam na dziewczynę idącą obok mnie.
- To coś w rodzaju szkoły… - odpowiada
trochę niepewnie. - Widzisz to coś jak szkoła z internatem… Ja… Nie mogę ci
powiedzieć kiedy wrócisz do Overu, bo..
jest mi to niewiadoma informacja…
- Trochę tu strasznie - mówię i zaczynam się
cicho śmiać, nie zdając sobie sprawy z sytuacji w jakiej się znajduję.
- Nie śmiej się, najlepiej w ogóle nie
pokazuj swych emocji, teraz musisz zapomnieć o tym - mówi sucho, jednakże w jej
głosie mogę dostrzec nutę smutku.
Znajdujemy się na końcu ogromnej sali.
Przechodzimy przez duże wrota i stoimy w
długim korytarzu. Marmurowe podłogi i białe ściany, dosłownie lśniące i
wyglądające tak jakby codziennie były na nowo malowane. Na nich wiszą obrazy,
które również jak całe to miejsce nie pokazują najmniejszych emocji. Coś z tym
miejscem jest nie tak.
- Czy wszystko jest tu takie białe? - pytam
udając powagę, jednak mimo to mam ochotę naraz się śmiać i płakać.
Widzę jak opiekunka ma chcę się uśmiechnąć,
jednak nie wiem jak długo siedzi w tym okropnym miejscu, ale zapewne, ono
oduczyło ją tego robić.
Skręcamy w prawo w nieco mniejszy korytarz.
Teraz widzę mnóstwo drzwi. Wszystkie prawie takie same, różnią się jedynie
zdjęciem widniejącym na nich. Sądzę iż jest to zdjęcie właściciela pokoju.
Znowu skręcamy, aż w końcu dochodzimy do drzwi na których, nie jestem w stanie
zrozumieć skąd, jest moje zdjęcie. Gdy patrzę na nie znowu mam ochotę się rozpłakać.
W głowie tylko jedna myśl mi krąży, jak moja mama mówi „Kocham cię Syden”.
Okropne uczucie. Okropne miejsce.
Hadlee otwiera drzwi pokoju i zaprasza mnie
do środka. Wchodzimy więc. Jedyne co jest w tym pomieszczeniu to łóżko, nad nim
mała szafka na ubrania, naprzeciwko łóżka biurko, a na nim lampka. Ściany
oczywiście białe.
- Założyciel chyba lubił biały kolor -
szepczę.
Dziewczyna patrzy na mnie swym pustym
wzrokiem i próbuje ukryć to, że patrzy na mnie z lekkim podziwem, po czym mówi:
- To
twój nowy pokój, tu będziesz od dziś mieszkać.
- Hadlee - mówię cicho i nieśmiało, po czym
patrzę na opiekunkę, która jakby lekko wzdryga się na samo to imię. - Nie wiem
jak i nie wiem kiedy… ale… ja nie mogę tu być… Może niektóre dzieci bardzo chcą
tu być, ale to nie jest miejsce dla mnie. Możecie mnie z kimś wymienić! - mówię
z małą nadzieją, a dziewczyna wpatruję się we mnie ze smutkiem. - Muszę stąd
iść. Pomyliliście mnie z kimś! Moje miejsce jest w tym jak to nazywacie
„gorszym świecie”! - łzy napływają mi do oczu.
- Od teraz tu będzie twoje miejsce - mówi od
niechcenia, po czym chce zamknąć drzwi.
- To jedna wielka ogromna pułapka - mówię
cicho, tak że dziewczyna chyba nie słyszy co mówię. - A co jeśli mam
klaustrofobię? - pytam.
- Oby nie. Syden teraz ja się będę tobą
opiekować. Codziennie będziesz chodziła na różne zajęcia i musisz wiedzieć co
gdzie jest, dlatego teraz pokażę ci wszystkie sale. Chodź ze mną.
Wstaję z łóżka, na którym siedziałam i
podchodzę do dziewczyny, po czym rzucam jej błagalne spojrzenie. Me szaro
niebieskie oczy całe świecą się od łez.
Dziewczyna odwraca wzrok, tak jakby chciała uniknąć płaczu, a za razem
jest bardzo poważna. Zamyka drzwi i ruszamy długim korytarzem.
- Jak mam do ciebie mówić - pytam próbując
zagłuszyć okropną ciszę jaka tu panuje.
- Jestem Hadlee… Tylko Hadlee… Jestem dla ciebie tylko opiekunką. Tu nie ma
zdrobnień, emocji… nie ma współczucia. Nie ma przyjaźni…
Czuję że czegoś tu brakuje, w sumie brakuje
tu wielu elementów, ale co najważniejsze brakuje mamy która przytuli kiedy
jesteś smutna i taty, który powie „Bądź dzielna”, nie ma miłości. Wszyscy
których sobie ukochałam nagle zniknęli za wielkimi murami… Nikt w tym wielkim
więzieniu nie wie co to miłość, uczucia, emocje… Wszyscy są surowi i poważni…
Dochodzimy do dużych drzwi i wchodzimy do
środka. Stoimy w dużym pomieszczeniu. Znajdują się tu jednoosobowe ławki i
ogromna tablica.
- Tu będą twoje codzienne zajęcia, jak w
zwykłej szkole - mówi.
Kiwam lekko głową na znak, że zrozumiałam i
wychodzimy z pomieszczenia. Kierujemy się w stronę kolejnych drzwi i wchodzimy
do środka. Po całej sali rozwieszone są
worki do boksu. Spoglądam na ćwiczącą tu młodzież i obserwujących ich zapewne
opiekunów.
- Tu natomiast będziesz trenowała boks -
mówi - chociaż nie wiem czy dasz radę - szepcze pod nosem, a ja zerkam na nią
lekko oburzona.
Opuszczamy pomieszczenie i idziemy
korytarzem do kolejnej sali ćwiczeń. Jest to pomieszczenie do ćwiczenia
łucznictwa.
- Jednakże tu…
- Będę
się uczyć strzelać z łuku - kończę, a ona patrzy na mnie dziwnym wzrokiem. -
Hadlee - zaczynam mówić - ty nie jesteś taka jak oni, prawda? - spoglądam na
innych opiekunów, którzy stoją sztywno i jedyne co potrafią zrobić, to tylko
mówić żeby coś poprawić w technice strzelania. Żadnych pochwał, nawet jeśli
uczeń trafi w sam środek tarczy.
Dziewczyna jednak mi nie odpowiada.
Wychodzimy na korytarz.
Potem zwiedzamy jeszcze kilka pomieszczeń,
które niezbyt mnie interesują, ponieważ jestem bardzo zmęczona całym tym dniem.
Po jakimś czasie wracamy do „mojego” pokoju. Siadam na łóżku i rozglądam się po
pomieszczeniu.
- A co z ubraniami, nie mam nic do założenia
- mówię.
- W szafce nad tobą, wszystko co potrzebne
się znajduje. Tu wszyscy chodzą ubrani tak samo. W Edenie panuje równość. Nie
ma ludzi gorszych i lepszych, nie ma głodu, ani braku ubrań. Nie ma wywyższania
się, wszyscy są równi… - nagle przerywa jakby nie wiedziała co dalej mówić.
- Mogłaś sobie zapisać na ręce tą nędzną
formułkę, którą zapewne wciskacie wszystkim dzieciom - mówię lekko rozbawiona,
lecz także i zła jak, i smutna. Słysząc jak dziewczyna mówi prawie jak robot
zastanawiam się czy ona jest taka sama jak oni wszyscy. Trochę zaczynam wątpić
w to że ona może być inna. Jedyne czego teraz pragnę to najlepiej ciszy i
spokoju, jestem zła na nią, że ona też się tak łatwo dała tym, co ją w to
wplątali… Oczywiście nie mogę jej źle oceniać. Sądzę że posiada ona jeszcze
resztki swojej godności. Wiem, że ona taka nie jest! Ona jest inna! Ona musi być
inna! Chociaż może to jedynie moje wyobrażenie, aby jakoś znieść to miejsce…
Może tu ludzie naprawdę nic nie czują, nie mają uczuć… Czy to jest ten lepszy
świat? Gdzie miłość, której potrzebuje
każde dziecko? Fakt, może w Over nie ma tej jak oni to nazywają „równości”, ale
jest miłość! Ludzie nie mogą być wszyscy tacy sami. Nie chcę spędzić mojego
życia w jakiejś dziurze, w której nawet nie mogę użyć zdrobnienia. Bo co? Rzucą
mnie na pożarcie wilkom?! To jest ta ich „równość”? Ta sprawiedliwość?
- Na razie idę, a ty tu siedź… Jak będzie coś ważnego, to po ciebie przyjdę,
dobrze? - dziewczyna wyrywa mnie z rozmyślania.
- Jasne. Będę siedzieć w tym obumarłym
miejscu, bez uczuć, mogę na przykład… O wiem! Patrzeć się w sufit! - rzucam
zła. - Hadlee, nie wiem jak i nie wiem kiedy… - powtarzam tym razem bardziej
czule to co już wcześniej jej mówiłam.
Opiekunka wychodzi za drzwi i słyszę jak
głośno wzdycha. Pewnie nie sądziła że to zajęcie może być, aż tak męczące.
_____________________
I jak się podoba? Czekam na opinie ;) Szczerze mówiąc jestem dumna z tego rozdziału, mimo że blogger znowu "zjadł" mój tekst :( Ale nieważne... :) Nie mogę się doczekać aż będę pisać kolejny rozdział ^.^ Dobra, już opanuj się... Więc... jak tam? ♥ Co sądzicie o Syden i Hadlle? Czekam... ;)