niedziela, 22 lutego 2015

ROZDZIAŁ 2 "Nie wiem jak i nie wiem kiedy..."

   Siedzimy spokojnie, jednak ciszę przerywa głośne i odważne pukanie do drzwi. Moja mama podchodzi, aby otworzyć. W wejściu ktoś stoi, jednak nie dostrzegam, kto to taki. Kobieta stoi osłupiała i z wrażenia otwiera buzię, a łzy napływają jej do oczu. Zaraz słyszę matczyny szloch, rzadko się to zdarzało, więc jeszcze bardziej wytężam wzrok, aby zobaczyć, kto przyszedł. Mój ojciec podchodzi do niej i przytula ją czule, po czym powoli odsuwają się od drzwi. Stoi w nich osoba w całym białym, przylegającym do ciała kostiumie, jedynie na piersi widnieje czarny napis „Strażnik Równości”.
   Matka siada na swoim ulubionym fotelu i próbuje się pozbierać. Stoję zdezorientowana, po czym szybko podbiegam do niej, ładuję jej się na kolana i przytulam do mokrego od łez maminego policzka. Próbuję ją pocieszyć, nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje.
   - Mamusiu… - szeptam.
   - Będzie dobrze… - mówi z czerwonymi od płaczu oczami.
   Biały człowiek podchodzi do mnie bliżej, całkowicie nie wiem, o co chodzi.
   - Musisz z nimi iść... - odzywa się nagle tato, a ja wpadam w płacz.
   - Będzie dobrze… - krzyczy moja mama, sama wątpiąc w to, co mówi. - Kocham cię Syden.
   Wtem strażnik chwyta mnie za ramię, a ja swoją długą, chudą nóżką kopię go w nogę.  Wcześniej siedział cicho, jednak teraz mówi:
   - W Edenie będzie ci… - mój szloch przerywa jego słowa.
   Jeszcze mocniej przytulam się do szyi kobiety, a człowiek w białym kombinezonie próbuję mnie odciągnąć.
   - Musimy iść.
   - Choćby nie wiem co się działo, pamiętaj że cię kocham Syden… - kobieta szepcze mi do ucha, a strażnik odciąga od mamy.
   Ciągnie mnie za rękę do wyjścia, a ja wyciągam dłoń w stronę rodziców, jakbym chciała ich złapać. Idę tyłem i wpatruję się w płaczącą kobietę, której właśnie odbierane jest dziecko, wtuloną w ramię mego ojca, który ze łzami w oczach patrzy na mnie bezradnie. Wychodzimy na zewnątrz, gdzie czeka nasz pojazd, mam nim pojechać do całkiem mi dotychczas nie znanego miejsca, z ludźmi, których nie znam. Rodzice wychodzą przez drzwi i stoją na progu, aby zapewne ostatni raz mi pomachać. Na samą myśl płaczę jeszcze mocniej i swoimi dziecięcymi piąstkami lekko, jednak z ogromną złością i rozpaczą, biję w rękę Strażnika Równości.
   Zapieram się nogami, po czym biegnę w stronę mamy i taty. Biała osoba przez przypadek puszcza moją rękę ze swych silnych dłoni, a ja gnam do rodziców. Przytulam się do nich, mając przeczucie, że widzę ich ostatni raz i że ostatni raz mogę wtulić się w miłą matczyną sukienkę, lub poczuć mocne objęcie mego ojca.
   Mama kuca przy mnie, wkłada mój blond kosmyk włosów za ucho i mocno mnie przytula, po czym mówi:
   - Idź skarbie.
   Człowiek z tak zwanego Edenu podchodzi do mnie i znowu łapię mą dłoń. Wpatruję się w rodziców i czuję jak mała, ale najbardziej szczera, jaka tylko może być łezka spływa po moim policzku.
   Strażnik łapie mnie i wsadza na motor, a ja poddaję się jego czynnościom, ponieważ jestem tak bardzo wpatrzona w ludzi, którzy tak długo się mną opiekowali, a teraz przychodzą jacyś ludzie i tak po prostu mam z nimi pójść.
   Osoba w białym kostiumie siada na środek transportu, i nagle ruszamy. Unosimy się w górze, a ja widzę jak rodzice stają się coraz mniejsi. Ruszamy do przodu, a mama i tato oddalają się, teraz widzę ich jakby zza mgły. Nagle całkowicie znika mi sprzed oczu ich obraz, po czym znowu wpadam w szloch. Otwieram buzię i wydaję z siebie okropne jęki.
   Zaraz jednak mój płacz przerywa głos Strażnika Równości, a ja na chwilę cichnę.
   - W Edenie będzie ci lepiej - mówi. - Nasz świat to świat równości, nie ma tam biedy, ani głodu, nie ma wojen - mówi z dumą ten, który wcześniej prawie w ogóle nie mówił, prawdę mówiąc myślałam, że nie wolno im się odzywać. - Od teraz tam będziesz żyła… - zaraz przerywam mu głośnym jękiem, po chwili do wycia jak wilk do księżyca dodaję jeszcze uderzanie nóżkami o motor.
    Przelatujemy przez ogromny mur, którego nie jest w stanie przekroczyć nikt ze świata, w którym zostali moi bliscy.  Patrzę na obie strony muru. Po jednej widzę piękną zieleń, brak wojen i jeden bardzo duży, zadbany budynek. Po drugiej widać głód i biedę, ludzi, którzy chodzą w podartych ubraniach i tych, którzy żebrzą, o chociaż kawałeczek chleba. Wiedzę budynki, jedne lepiej zadbane, drugie gorzej. Moje rozmyślania przerywa męski głos.
    - Tu będzie twój nowy dom… - mówi - W Edenie, Świecie Równości - mówi jeszcze głośniej i z taką dumą w głosie.
    Oglądam się znowu do tyłu i widzę jak mur się oddala, a z nim mój cały dotychczasowy świat, wszystko co udało mi się osiągnąć, i to co dalej nie do końca mi wychodziło. Wszystko nagle się rozmywa, a przed moim oczami jest pustka. Ogarnia mnie wielki lęk. Strach paraliżuje moje nogi i ręce, i nagle zaczynam czuć moją bezwładność. Czuję się jakby ktoś w dzieciństwie pozabierał mi wszystkie zabawki, jakby zabrał ciepłe łóżko i ciepłą kołderkę. Doznaję takiego uczucia jak małe dziecko, które zaraz najnormalniej w świecie ma zacząć głośno płakać, jednak teraz nikt nie odda moich zabawek, nikt się nade mną nie zlituje, jak nad małym człowieczkiem, który jest całkiem nie winny. Jestem jeszcze dzieckiem, ale nie bobaskiem, mam dziesięć lat.
   Dopiero teraz do mnie dociera co tak naprawdę się dzieje. To nie jest zabawa w chowanego, mój tato się chowa, a zaraz ja go znajduję, to nie jest jak zabawa w milczenie, że moja mama najpierw się nie odzywa, ale potem żeby dać mi szanse udaje, że nie może wytrzymać. Teraz ani mój tato nie wyskoczy zza któregoś drzewa, ani moja mama nie odezwie się do mnie. Czuję tak ogromny smutek, że nie jestem w stanie tego opisać, czuję lęk przez który nie mogę nawet płakać.
   Może i w nowym świecie jest dobrze, ale na pewno nie tak dobrze jak u mamy, na pewno nie tak dobrze jak na kolanach u taty. Teraz nic nie będzie takie samo.
   Odczuwam jak nasz motor opada na dół. Zerkam do przodu, a przede mną widzę ogromny budynek. Pojazd staje na ziemi, a jego kierowca zeskakuje z pokładu. Podchodzi do mnie i ściąga mnie na ziemię. Nareszcie staję na trawie i czuję jak moje nogi trzęsą się ze strachu.
   Strażnik chwyta mnie za rękę i oboje idziemy w stronę obiektu. Idziemy w wielkiej ciszy. Przypatruję się wielkiej budowli.
   Wchodzimy do środka przez olbrzymie, masywne wrota. Mężczyzna prowadzi mnie do jakiejś sali. Jest to Sala Spotkań.
   - Tu masz poczekać - mówi do mnie człowiek, z którym tu przyjechałam.
   Kiwam potakująco głową.
   - Ale… na co? - pytam cicho.
   - Na swojego opiekuna, to on będzie się od teraz tobą zajmować, rozumiesz? - na odpowiedź znowu kiwam głową.
   Spoglądam na wielką salę, w której siedzą inne dzieci, w takim samym wieku jak ja, również czekają. Ściany tego ogromnego pomieszczenia pomalowane są na biało. Na sklepieniu widać różne ozdoby, a na środku zawieszony jest piękny, duży żyrandol.
Moje nogi postawione są na białej, marmurowej, lśniącej się podłodze. W sali stoją cztery także marmurowe kolumny. Całe pomieszczenie podzielone jest na cztery sektory, my siedzimy w sektorze A. W każdym sektorze jest dziesięć siedzeń, mój numer to 2. Obejmuję wzrokiem całą salę. Widzę w niej bezradne dzieci, które nie mają pojęcia co się dzieje.
    Znowu mam ochotę, aby płakać, lecz widząc, iż Strażnik Równości wstaje, więc na chwilę powstrzymuję się od szlochu. W naszym kierunku zbliża się pewna dziewczyna razem z jakimś mężczyzną. Najpierw dziewczyna kręci się po sali, ale mężczyzna przywraca ją do porządku i idą do sektoru, w którym my się znajdujemy. Są już coraz bliżej, aż w końcu stają przy strażniku.
    Zasłaniam sobie rękami twarz, chcę o tym wszystkim jak najszybciej zapomnieć. Chcę aby to był tylko koszmar, chcę wrócić do domu! Mężczyzna szepcze coś do ucha dziewczyny, a ona kuca przy mnie i kładzie swe ręce na moich kolanach. Zabieram ręce z twarzy, ale głowę nadal mam opuszczoną.
   - Witaj - mówi dziewczyna miłym a zarazem suchym głosem.
   Mężczyzna ze strażnikiem odchodzą. Teraz zostałam jedynie z tą dziewczyną. Jest to nastolatka o blond, włosach za ramiona i lazurowych niczym woda w oceanie oczach.
   - Jestem Hadlee - dziewczyna wymawia swoje imię jakby z nutą obrzydzenia. - Od teraz będę twoją nową opiekunką, co prawda sądziłam, iż do opieki dostanę jakiegoś chłopca, jednak chyba chłopców im zabrakło - uśmiecham się lekko. - Jak masz na imię? - pyta.
   - Jestem Sy… - chwilę zastanawiam się co powiedzieć. - Syden.
   -A więc Syden, witaj w Edenie - mówi zmartwiona, a ja odnoszę wrażenie, że zaraz wybuchnę płaczem i czuję jak jedna łza płynie po policzku. Dziewczyna przeciera swoją ręką mój policzek i mówi:
   - Nie płacz, będzie… - nagle milknie, jakby coś sobie uświadomiła. Patrzę na jej puste spojrzenie i smutne oczy. Ona opuszcza głowę, a po chwili znowu ją podnosi. - Wiesz co… Chodźmy już - uśmiecha się krzywo.
   Idziemy w stronę wielkich wrót, a dookoła nas znajdują się dzieci w moim wieku, które również trafiły do tej jednej wielkiej klatki.
   - Po co tu jestem i kiedy to się skończy? Kiedy wrócę tam gdzie moje miejsce? Mam nadzieję że zdążę na obiad. - mówię nieco odważniej i spoglądam na dziewczynę idącą obok mnie.
   - To coś w rodzaju szkoły… - odpowiada trochę niepewnie. - Widzisz to coś jak szkoła z internatem… Ja… Nie mogę ci powiedzieć  kiedy wrócisz do Overu, bo.. jest mi to niewiadoma informacja…
   - Trochę tu strasznie - mówię i zaczynam się cicho śmiać, nie zdając sobie sprawy z sytuacji w jakiej się znajduję.
   - Nie śmiej się, najlepiej w ogóle nie pokazuj swych emocji, teraz musisz zapomnieć o tym - mówi sucho, jednakże w jej głosie mogę dostrzec nutę smutku.
    Znajdujemy się na końcu ogromnej sali. Przechodzimy przez duże wrota  i stoimy w długim korytarzu. Marmurowe podłogi i białe ściany, dosłownie lśniące i wyglądające tak jakby codziennie były na nowo malowane. Na nich wiszą obrazy, które również jak całe to miejsce nie pokazują najmniejszych emocji. Coś z tym miejscem jest nie tak.
   - Czy wszystko jest tu takie białe? - pytam udając powagę, jednak mimo to mam ochotę naraz się śmiać i płakać.
   Widzę jak opiekunka ma chcę się uśmiechnąć, jednak nie wiem jak długo siedzi w tym okropnym miejscu, ale zapewne, ono oduczyło ją tego robić.
   Skręcamy w prawo w nieco mniejszy korytarz. Teraz widzę mnóstwo drzwi. Wszystkie prawie takie same, różnią się jedynie zdjęciem widniejącym na nich. Sądzę iż jest to zdjęcie właściciela pokoju. Znowu skręcamy, aż w końcu dochodzimy do drzwi na których, nie jestem w stanie zrozumieć skąd, jest moje zdjęcie. Gdy patrzę na nie znowu mam ochotę się rozpłakać. W głowie tylko jedna myśl mi krąży, jak moja mama mówi „Kocham cię Syden”. Okropne uczucie. Okropne miejsce.
   Hadlee otwiera drzwi pokoju i zaprasza mnie do środka. Wchodzimy więc. Jedyne co jest w tym pomieszczeniu to łóżko, nad nim mała szafka na ubrania, naprzeciwko łóżka biurko, a na nim lampka. Ściany oczywiście białe.
   - Założyciel chyba lubił biały kolor - szepczę.
   Dziewczyna patrzy na mnie swym pustym wzrokiem i próbuje ukryć to, że patrzy na mnie z lekkim podziwem, po czym mówi:
   - To twój nowy pokój, tu będziesz od dziś mieszkać.
   - Hadlee - mówię cicho i nieśmiało, po czym patrzę na opiekunkę, która jakby lekko wzdryga się na samo to imię. - Nie wiem jak i nie wiem kiedy… ale… ja nie mogę tu być… Może niektóre dzieci bardzo chcą tu być, ale to nie jest miejsce dla mnie. Możecie mnie z kimś wymienić! - mówię z małą nadzieją, a dziewczyna wpatruję się we mnie ze smutkiem. - Muszę stąd iść. Pomyliliście mnie z kimś! Moje miejsce jest w tym jak to nazywacie „gorszym świecie”! - łzy napływają mi do oczu.
   - Od teraz tu będzie twoje miejsce - mówi od niechcenia, po czym chce zamknąć drzwi.
   - To jedna wielka ogromna pułapka - mówię cicho, tak że dziewczyna chyba nie słyszy co mówię. - A co jeśli mam klaustrofobię? - pytam.
   - Oby nie. Syden teraz ja się będę tobą opiekować. Codziennie będziesz chodziła na różne zajęcia i musisz wiedzieć co gdzie jest, dlatego teraz pokażę ci wszystkie sale. Chodź ze mną.
   Wstaję z łóżka, na którym siedziałam i podchodzę do dziewczyny, po czym rzucam jej błagalne spojrzenie. Me szaro niebieskie oczy całe świecą się od łez.  Dziewczyna odwraca wzrok, tak jakby chciała uniknąć płaczu, a za razem jest bardzo poważna. Zamyka drzwi i ruszamy długim korytarzem.
   - Jak mam do ciebie mówić - pytam próbując zagłuszyć okropną ciszę jaka tu panuje.
   - Jestem Hadlee… Tylko Hadlee…  Jestem dla ciebie tylko opiekunką. Tu nie ma zdrobnień, emocji… nie ma współczucia. Nie ma przyjaźni…
   Czuję że czegoś tu brakuje, w sumie brakuje tu wielu elementów, ale co najważniejsze brakuje mamy która przytuli kiedy jesteś smutna i taty, który powie „Bądź dzielna”, nie ma miłości. Wszyscy których sobie ukochałam nagle zniknęli za wielkimi murami… Nikt w tym wielkim więzieniu nie wie co to miłość, uczucia, emocje… Wszyscy są surowi i poważni…
   Dochodzimy do dużych drzwi i wchodzimy do środka. Stoimy w dużym pomieszczeniu. Znajdują się tu jednoosobowe ławki i ogromna tablica.
   - Tu będą twoje codzienne zajęcia, jak w zwykłej szkole - mówi.
   Kiwam lekko głową na znak, że zrozumiałam i wychodzimy z pomieszczenia. Kierujemy się w stronę kolejnych drzwi i wchodzimy do środka.  Po całej sali rozwieszone są worki do boksu. Spoglądam na ćwiczącą tu młodzież i obserwujących ich zapewne opiekunów.
   - Tu natomiast będziesz trenowała boks - mówi - chociaż nie wiem czy dasz radę - szepcze pod nosem, a ja zerkam na nią lekko oburzona.
   Opuszczamy pomieszczenie i idziemy korytarzem do kolejnej sali ćwiczeń. Jest to pomieszczenie do ćwiczenia łucznictwa.
   - Jednakże tu…
   - Będę się uczyć strzelać z łuku - kończę, a ona patrzy na mnie dziwnym wzrokiem. - Hadlee - zaczynam mówić - ty nie jesteś taka jak oni, prawda? - spoglądam na innych opiekunów, którzy stoją sztywno i jedyne co potrafią zrobić, to tylko mówić żeby coś poprawić w technice strzelania. Żadnych pochwał, nawet jeśli uczeń trafi w sam środek tarczy.
   Dziewczyna jednak mi nie odpowiada. Wychodzimy na korytarz.
   Potem zwiedzamy jeszcze kilka pomieszczeń, które niezbyt mnie interesują, ponieważ jestem bardzo zmęczona całym tym dniem. Po jakimś czasie wracamy do „mojego” pokoju. Siadam na łóżku i rozglądam się po pomieszczeniu.
   - A co z ubraniami, nie mam nic do założenia - mówię.
   - W szafce nad tobą, wszystko co potrzebne się znajduje. Tu wszyscy chodzą ubrani tak samo. W Edenie panuje równość. Nie ma ludzi gorszych i lepszych, nie ma głodu, ani braku ubrań. Nie ma wywyższania się, wszyscy są równi… - nagle przerywa jakby nie wiedziała co dalej mówić.
   - Mogłaś sobie zapisać na ręce tą nędzną formułkę, którą zapewne wciskacie wszystkim dzieciom - mówię lekko rozbawiona, lecz także i zła jak, i smutna. Słysząc jak dziewczyna mówi prawie jak robot zastanawiam się czy ona jest taka sama jak oni wszyscy. Trochę zaczynam wątpić w to że ona może być inna. Jedyne czego teraz pragnę to najlepiej ciszy i spokoju, jestem zła na nią, że ona też się tak łatwo dała tym, co ją w to wplątali… Oczywiście nie mogę jej źle oceniać. Sądzę że posiada ona jeszcze resztki swojej godności. Wiem, że ona taka nie jest! Ona jest inna! Ona musi być inna! Chociaż może to jedynie moje wyobrażenie, aby jakoś znieść to miejsce… Może tu ludzie naprawdę nic nie czują, nie mają uczuć… Czy to jest ten lepszy świat?  Gdzie miłość, której potrzebuje każde dziecko? Fakt, może w Over nie ma tej jak oni to nazywają „równości”, ale jest miłość! Ludzie nie mogą być wszyscy tacy sami. Nie chcę spędzić mojego życia w jakiejś dziurze, w której nawet nie mogę użyć zdrobnienia. Bo co? Rzucą mnie na pożarcie wilkom?! To jest ta ich „równość”? Ta sprawiedliwość?
   - Na razie idę, a ty tu siedź…  Jak będzie coś ważnego, to po ciebie przyjdę, dobrze? - dziewczyna wyrywa mnie z rozmyślania.
   - Jasne. Będę siedzieć w tym obumarłym miejscu, bez uczuć, mogę na przykład… O wiem! Patrzeć się w sufit! - rzucam zła. - Hadlee, nie wiem jak i nie wiem kiedy… - powtarzam tym razem bardziej czule to co już wcześniej jej mówiłam.
   Opiekunka wychodzi za drzwi i słyszę jak głośno wzdycha. Pewnie nie sądziła że to zajęcie może być, aż tak męczące.

_____________________
I jak się podoba? Czekam na opinie ;) Szczerze mówiąc jestem dumna z tego rozdziału, mimo że blogger znowu "zjadł" mój tekst :( Ale nieważne... :) Nie mogę się doczekać aż będę pisać kolejny rozdział ^.^ Dobra, już opanuj się... Więc... jak tam? ♥ Co sądzicie o Syden i Hadlle? Czekam... ;)

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 1 "Nie bój się"

       Wchodzę do wielkiej sali. Obok mnie kilkoro moich rówieśników trenuje boks. Nie interesuje mnie to ćwiczenie, jestem na to zbyt słaba. Przechodzę do następnego sektora, mojego ulubionego, tam strzelamy z łuków.
      -Witaj Hadlee - wita mnie niski, krępy, rudowłosy mężczyzna, mój Opiekun Zmienny. Podczas trwania szkolenia, w każdy dzień tygodnia opiekuje się nami inny opiekun. Stwórcy wymyślili taki system, żeby nikt się za bardzo do nikogo nie przywiązał. Westley, mój dzisiejszy opiekun, oprócz tego, że się mną zajmuje, jest odpowiedzialny za łucznictwo.
Idziemy, szukając wolnego stanowiska. Po chwili zatrzymujemy się obok jasnowłosego chłopaka, który nieśmiało się do mnie uśmiecha.
      - Witaj - mówię. Chłopak zaczyna się szczerzyć, ale podchodzi do niego jego opiekun i każe koncentrować na strzelaniu. Westley podaje mi drewniany łuk i w milczeniu staje za mną. Czuje na swoim karku ciężkie spojrzenie. Wytężam wzrok i  celuje. Trafiam idealnie w sam środek, nie mogę się jednak cieszyć bo chłopakowi obok mnie słabo idzie, a ja nie powinnam się wywyższać.
      Po kilkudziesięciu strzałach czuję się, jakby mi miały odpaść ramiona. Na szczęście zbliża się godzina, kiedy zaczniemy mieć czas wolny.
      Po pół godzinie moje przypuszczenia się sprawdzają i gong w głównej sali wybrzmiewa na cały ośrodek szkoleniowy.  Westley do mnie podchodzi i zabiera łuk:
      - Idź, spotkamy się na Zebraniu.
      - Dobrze... - mruczę pod nosem i odchodzę szybko.
      Mijam innych nastolatków, którzy, tak samo jak ja, idą w milczeniu w kierunku parku. W tym momencie się od nich odłączam i idę w stronę pokojów, na każdych drzwiach wisi zdjęcie, tego kto tam mieszka.
 Jest to mała, dwa na cztery metry, klitka, gdzie mam tylko łóżko, szafkę na ubrania i małe biurko, przy którym w tamtym roku odrabiałam lekcję. Na szczęście, odkąd skończyłam szesnaście lat , nie chodzę do szkoły. Niestety, coś za coś, niedługo mam zacząć opiekować się jakimś dziesięciolatkiem, który przyjdzie z  Over...

       - Mamo! Ja nie chcę nigdzie iść! - mała dziewczynka z rudymi włosami sięgającymi ramion i dużymi lazurowymi oczami, ściskała dłoń płaczącej kobiety.
      - Musisz...  Nie bój się. Nic ci tam nie zrobią, ale pamiętaj, że cię kocham i zawsze, niezależnie od wszystkiego będę cię kochać. - Kobieta pocałowała dziewczynkę w czoło, przytulając ją i szepcząc ostatnie słowa, jakie miała wypowiedzieć swojej córce. - Kocham cię Happy.
      Mężczyźni ubrani w białe, przylegające do ciała kostiumy z wielkim napisem na piersi – „Strażnik Równości”, odciągnęli dziewczynkę od matki. Jeden z nich zaczął coś do nich mówić, ale nic nie słyszała. Dochodziły do niej pojedyncze słowa:
      - Nie bój się. Oni są gorsi... Możesz być lepsza... Eden...
      Dziewczynka zaczęła krzyczeć. Mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi. Wziął ją mocno za rękę i pociągnął w stronę motoru. Posadził na siedzeniu i usiadł za nią. Po chwili poczuła, że zaczynają się wznosić. Świat, który był jej domem zaczął się oddalać. Matka, która tak wiele dla niej znaczyła, stawała się coraz mniejsza. Po kilku minutach nie miała siły krzyczeć. Mężczyzna to zauważył i zaczął mówić:
      - To trudne ale musisz mi uwierzyć, tam, gdzie będziesz, jest  lepiej. Każdy jest równy sobie, a tu... - Spojrzał z obrzydzeniem na prawie niewidoczną już ziemię. - Tu jest o wiele gorzej. Po szkoleniu będziesz mieszkała w Edenie.. to miejsce nazywamy Over....

      Z bolesnych wspomnień wyrywa mnie pukanie.
      - Tak? - Przede mną stoi mój opiekun.
      - Za chwilę zaczyna się Zebranie. Musimy iść by się nie spóźnić. – Kiwam głową i wychodzę z pokoju, idziemy korytarzem. Po chwili zatapiamy się w tłumie ludzi. Ustawiamy się w kolejce, by dojść do sektorów. Czekam kilka minut, żeby w końcu dostać się do przedziału dla szesnastolatków, rozdzielając się z Westleyem, który poszedł do innych opiekunów. Na podwyższeniu staje starszy mężczyzna z długimi siwymi włosami i brodą. Spogląda na wszystkich i po chwili zaczyna mówić.
      - Równość. To jest słowo, dla którego zaczęliśmy wszystko od nowa. Stwórcy stworzyli nowy system opierający się na równości, czyli wolności. Nie możemy o tym zapominać, gdy podejmujemy decyzje. Musimy pamiętać o drugiej osobie i o tym, że nie jesteśmy lepsi ani gorsi. Musimy pamiętać, że to szkolenie, które wydaje się trudne i czasami nie do zniesienia, służy wyższym celom.  Jest po to, żebyśmy mogli tworzyć nasz idealny świat. Nasz raj. Nasz Eden. Dlatego też jestem bardzo zasmucony gdy słyszę od Opiekunów Zmiennych, że chwalicie się swoimi wynikami przed innymi. To przerażające, że choć uczycie się o tym, do czego doprowadza nierówność , kontynuujecie to. Kontynuujecie błąd naszych przodków oraz ludzi z Over. Nikt nie chce być przecież taki jak oni! - Opiekun patrzy na nas nieprzychylnie ale po chwili kontynuuje. – Będę bardzo nie usatysfakcjonowany, jeśli będziecie nadal okazywać wyższość nad innymi. To wszystko na dziś. Do widzenia.
      Mężczyzna schodzi z podwyższenia i kieruje się do windy, by z dachu naszej szkoły odlecieć helikopterem do Bazy Opiekunów.
      Nie chcę myśleć o cotygodniowym karmieniu kłamstwem uczniów, którzy myślą, że równość jest dobra a jednocześnie, że są lepsi od tych z Over. Nienawidzę tego świata. Wiem jednak, że to nic nie zmieni a może przysporzyć mi samych kłopotów. Już nie raz w przeszłości, gdy miałam 11 lat i nie rozumiałam, że należy się trzymać z boku by nie zwrócono na ciebie uwagi, mówiłam każdemu, że ten świat to w rzeczywistości kłamstwo. Niestety, kara była bardzo dotkliwa.
      Po Zebraniu podchodzi do mnie Westley, muszę iść z nim na przygotowanie do opiekowania się nowym uczniem. Wychodzimy z Sali, mijamy korytarz prowadzący do pokoi i idziemy w stronę pomieszczeń, w których jeszcze nigdy nie byłam. Wiem, że w niektórych pokojach odbywają się egzaminy pozwalające bardziej dokładniej oszacować, kim powinieneś zostać. Na szczęście to czeka mnie dopiero za rok, wtedy Opiekunowie wybierają mi moją pracę, a przez kolejny rok, do dnia kiedy skończę 18 lat, szkolę się.  Przed nami otwierają się rozsuwane drzwi. W pomieszczeniu jest bardzo jasno, ściany pomalowane są na biało a po środku stoi czarny stół, przy którym siedzi dwójka moich Opiekunów Zmiennych, Russel i Ben. Dołącza do nich Westley i pokazuje mi , żebym usiadła.
      -  Na pewno wiesz dlaczego się tu spotkaliśmy.- Zaczyna rozmowę Russel, który jest odpowiedzialny za boks. Tak nawiasem mówiąc, nie lubi mnie. - Jutro przyjedzie tu dziesięciolatek, nie wiem, czy to będzie chłopak, czy dziewczyna. Do twoich siedemnastych urodzin, będziesz wprowadzać go, lub ją, w nasz świat.
      - Na czym ma polegać ta opieka? - pytam z lekką drwiną w głosie.
      Patrzę na Opiekunów, jednak oni nie mają ochoty zwrócić mi uwagi, albo wiedzą, że na nic się to nie zda.
      - Masz mu pokazywać, na własnym przykładzie, jakie panują tu zasady. Pokazać, że równość to wolność oraz opowiadać o Edenie. Oczywiście nie wszystko naraz... Na początku będzie zestresowany ale to minie, przecież każdy na początku boi się tego co nieznane, prawda? – Westley odpowiada mi na pytanie i zaczyna się śmiać. – Po około miesiącu, kiedy zobaczysz, że będzie gotowy, rozpoczniesz go szkolić. Łucznictwo, boks, rzucanie nożami. Jednak mają to być bardzo podstawowe ćwiczenia. Większą część czasu spędzaj na rozmowie z nim. Najprawdopodobniej to będzie chłopiec, to nie tajemnica, że jest to tak duża różnica wiekowa i płciowa byście się nie zaprzyjaźnili. To nic strasznego, to służy dobru innych ludzi w naszym społeczeństwie. Chodzi jedynie  równość, czyli o fundament naszego nowego świata.
      Patrzę na niego zdziwiona. Jeszcze nigdy nikt nie powiedział mi tu wprost, że nie możemy się przyjaźnić. Każdy to wie, nie musi czytać specjalnego regulaminu ale jest to dla mnie przerażające gdy nagle ktoś mi tego zakazuje.
      - To wszystko?
      Chcę wyjść. Chcę uciec jak najdalej od tych świrów, począwszy od Stwórców aż do ich pionków, Opiekunów.
      - Tak - odpowiada Ben, uśmiechając się do mnie. Jego najbardziej lubię z tej trójki, ale jest Opiekunem. To za niego wybrali mu tę pracę, ale on ją wykonuje. I za to go nienawidzę.
      - Dziękuje.
      Drzwi się za mną zatrzaskują, a ja uciekam do swojego pokoju. Po kilku minutach, kiedy przecisnęłam się pomiędzy szwendającymi się bez celu szesnastolatkami i ich podopiecznymi, rzucam się na łóżko.
      Wspomnienia wracają.
               
      - Witaj.
      Do dziewczynki podszedł wysoki chłopak z kruczoczarnymi włosami. Był bardzo blady. Nastała niezręczna cisza. Mężczyzna stojący obok chłopca powiedział coś do niej. Oczywiście nic nie zrozumiała. Miała ochotę płakać ale nie chciała robić tego w obecności jej nowego opiekuna. Strażnik Równości opowiadał jej o nim przez prawie całą drogę . Po chwili mężczyzna odszedł.         
      - Pokaże ci twój pokój. A tak w ogóle nazywam się William.
      Dziewczynka, na którą mama mówiła Happy, spojrzała na chłopca. 
      - Will...? 
      - Nie! - krzyknął. - Nie mów do mnie zdrobnieniem. Jest to zakazane. – Spojrzał na nią ostro, ale po chwili zmiękł. – Już spokojnie. Po prostu nie mów do nikogo zdrobnieniem i będzie w porządku. A ty jak się nazywasz?
      - Hadlle... Ale ja nienawidzę tego imienia! - dziewczynka  krzyknęła ze złością.  
      - Nie jest złe. Przyzwyczaisz się. - Zaśmiał się, ale nagle przestał, jakby coś sobie uzmysłowił.


***
Pierwszy rozdział :) Mam nadzieję, że się Wam spodobał. Jeśli tak- napiszcie komentarz! 
Jeśli nie - także napiszcie co Wam się nie spodobało ;) Każdy komentarz motywuje :3